11 lipca 2013

Trampkosandały od Converse


O ile pomysł na trampki fabrycznie postarzane byłam ostatecznie skłonna zaakceptować, o tyle converse'owej wersji sandałów gladiatorków mówię zdecydowane nie. A powody ku temu są co najmniej trzy (bynajmniej nie błękit, róż i seledyn).

źródło: Converse


Pierwszy: Robienie z trampek (kultowych trampek!) sandałów to jak nie przymierzając robienie z humanisty inżyniera. Da się, owszem, ale po co? Chyba tylko ze względu na koniunkturę i oczekiwane zyski...

Drugi: Średnio estetycznie miłe skojarzenia z obuwniczymi (po)tworami mojego młodszego brata z czasów kiedy tempo rośnięcia jego stóp znacznie przewyższało możliwości zakupu nowych butów i owocowało przerabianiem zwykłych trampek właśnie na trampkosandały albo – co gorsza – trampkopeeptoes(!) 

Trzeci: Trendodylemat skarpetowosandałowy. Tak, dokładnie ten naczelny letni trendodylemat, którego zagorzali zwolennicy bronią zacieklej niż Christian Louboutin monopolu na czerwoną podeszwę, a który modowych purystów przyprawia o oczopląs, palpitacje i morderczą chęć spalenia wszystkich skarpetek świata na stosie. Converse jako producent klasycznych trampek nie miał z nim wiele wspólnego, ale wystarczyły jedne trampkosandały i nie mogę się pozbyć wrażenia, że tak jak niektórzy chcą oswajać sandały skarpetą, tak Converse chce oswajać bose stopy trampkosandałami. I znów ciśnie się pytanie po co, skoro wersja klasyczna sprawdza się dobrze także latem?

3 komentarze:

  1. A ja jak na to patrze, to myśle że całkiem fajny pomysł. Coś nowego. I nawet mi się podobają, ale nie umiem przeboleć i przekonać się do Converse'ów na koturnach ;____;
    Converse go home, you're drunk

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam sie z komentarzem powyzej ;)

    OdpowiedzUsuń