O ile pomysł na trampki fabrycznie postarzane byłam ostatecznie skłonna zaakceptować, o tyle converse'owej wersji sandałów gladiatorków mówię zdecydowane nie. A powody ku temu są co najmniej trzy (bynajmniej nie błękit, róż i seledyn).
źródło: Converse
Pierwszy: Robienie z trampek (kultowych trampek!)
sandałów to jak nie przymierzając robienie z humanisty inżyniera. Da się,
owszem, ale po co? Chyba tylko ze względu na koniunkturę i oczekiwane zyski...
Drugi: Średnio estetycznie miłe skojarzenia z
obuwniczymi (po)tworami mojego młodszego brata z czasów kiedy tempo rośnięcia
jego stóp znacznie przewyższało możliwości zakupu nowych butów i owocowało
przerabianiem zwykłych trampek właśnie na trampkosandały albo – co gorsza –
trampkopeeptoes(!)
Trzeci: Trendodylemat skarpetowosandałowy. Tak,
dokładnie ten naczelny letni trendodylemat, którego zagorzali zwolennicy bronią
zacieklej niż Christian Louboutin monopolu na czerwoną podeszwę, a który
modowych purystów przyprawia o oczopląs, palpitacje i morderczą chęć spalenia
wszystkich skarpetek świata na stosie. Converse jako producent klasycznych
trampek nie miał z nim wiele wspólnego, ale wystarczyły jedne trampkosandały i
nie mogę się pozbyć wrażenia, że tak jak niektórzy chcą oswajać sandały
skarpetą, tak Converse chce oswajać bose stopy trampkosandałami. I znów ciśnie
się pytanie po co, skoro wersja klasyczna sprawdza się dobrze także latem?
A ja jak na to patrze, to myśle że całkiem fajny pomysł. Coś nowego. I nawet mi się podobają, ale nie umiem przeboleć i przekonać się do Converse'ów na koturnach ;____;
OdpowiedzUsuńConverse go home, you're drunk
Heh, Conversy na koturnach pominę milczeniem ;-)
UsuńZgadzam sie z komentarzem powyzej ;)
OdpowiedzUsuń