Kilkanaście dni temu przez działy mody i rozrywki
najróżniejszych mediów przetoczyła się kolejna fotorelacja z rozbieranej
promocji Desiguala. Choć akcja przyodziewania golasów prowadzona jest w
wybranych sklepach marki od 2005 roku, ciągle budzi ogromne zainteresowanie
zarówno wśród dziennikarzy, jak i potencjalnych klientów, którzy pod każdą
szerokością geograficzną równie ochoczo czekają przed sklepem w bieliźnie z
nadzieją na nowe i - co ważniejsze - darmowe ubrania. Ja w swej skromnej osobie
nie zaliczam się do tych, którzy przypuściliby szturm w desusach w pierwszym
rzędzie, aczkolwiek gdyby Desigual rozdawał swoje kolorowe buty… Hmm… Niestety,
z tego co mi wiadomo nie rozdaje. Nie słyszałam też o żadnej innej marce, która
w ramach akcji promocyjnej obuwałaby bosych, bo powiedzmy sobie szczerze,
przyjście pod sklep na bosaka to znacznie mniej nośny medialnie wyczyn niż
przyjście w bieliźnie czy nago (tak, takie pomysły też realizowano), co
oczywiście nie znaczy, że specom od marketingu firm obuwniczych brak fantazji.
Jednym z najciekawszych – i w mojej opinii –
najlepszych przykładów na to, że można zaangażować klientów do rywalizacji o
nowe buty nie zmuszając ich jednocześnie do aktywności mających niewiele wspólnego
z samymi butami czy marką (parę słów o wpadce Bubble Shoes poniżej) i
reprezentowanymi przez nią wartościami jest ubiegłoroczna akcja Nike Auction:
Make Your Sweat Count. Pomysł tej promocji był banalny w swej prostocie, a
zarazem idealnie osadzony w sportowym świecie Nike: aby otrzymać nową parę
butów wystarczyło je sobie po prostu wybiegać - przemierzone dystanse
rejestrowane były w specjalnej aplikacji, a jedynym sposobem na zwiększenie
szans na nagrodę w starciu z pozostałymi uczestnikami były kolejne
przebiegnięte kilometry. Akcja stała się inspiracją dla innych (czego dowodem
jest choćby opierający się na identycznym schemacie konkurs bloga Biegaczka i
sklepu Buty Jana albo zabawa z londyńskiego pop-up store Adidasa, w którym parę
butów z autografem koszykarza Derricka Rose'a można było zdobyć odpowiednio
wysokim skokiem), ale duet obuwie i bieganie można wykorzystać w promocji w
znacznie bardziej widowiskowy sposób.
Miłośniczki szpilek zapewne już wiedzą,
co mam na myśli. Tak, chodzi o zawody, w których trasę przebiega się nie w typowych
butach typowego biegacza, lecz na wysokich obcasach. Wyścigi tego rodzaju
organizowane są jak świat długi i szeroki (w Polsce pod patronatem magazynu
"Glamour" odbyło się już 6 edycji) i wszędzie przyciągają spore grono tak
uczestniczek, jak i kibiców. Tym co je od siebie odróżnia są stawki – bieg na
szpilkach może być bowiem zarówno biegiem po bon na zakup nowych butów (albo po
samochód, bo zdaje się taka była nagroda w jednej z rosyjskich edycji), jak też
biegiem charytatywnym, w którym publiczność pomaga zebrać fundusze na określony
cel.
Dla miłośniczek obuwia, którym uśmiechają się nowe buty, ale niekoniecznie
aktywność fizyczna, też by się coś znalazło. Przykładem niestandardowego, a zarazem mocno osadzonego w butoholicznych klimatach działania może być akcja Shoe Dating
malezyjskiego butiku Shoes Shoes Shoes z 2012 roku przeprowadzona we współpracy
z... portalem randkowym. Zalogowani na nim mężczyźni oprócz danych standardowych
dla tego typu serwisów zamieszczali też informacje o butach z oferty sklepu
Shoes Shoes Shoes, które chętnie widzieliby na stopach swojej potencjalnej
partnerki oraz deklarowali jaką część ich ceny (od 10 do 100%) byliby w stanie
pokryć z własnej kieszeni w zamian za randkę. Przymierzające się do zakupu
obuwia panie miały wgląd do tej bazy i jeśli profil któregoś z podzielających ich
gust obuwniczy mężczyzn spodobał się im na tyle, że decydowały się umówić z nim
na spotkanie, otrzymywały z powrotem odpowiednią (tj. zadeklarowaną przez
wybranego mężczyznę) część wydanej na nowe buty kwoty. Pomysłodawcy akcji
twierdzili, że jej clou (czyli połączenie buty i faceci) nawiązuje do klimatu "Seksu
w wielkim mieście", ale wśród wielu przychylnych komentarzy pojawiły się
też głosy - zarówno ze strony zwykłych internautów, jak i osób z branży - że to
nic innego jak obuwnicza prostytucja (i być może dlatego pierwsza odsłona
promocji okazała się jednocześnie ostatnią).
Zupełnie inny, choć równie
kontrowersyjny charakter ma świeżutki casus polskiej marki Bubble Shoes, która
kilka dni temu proponowała swoim facebookowym fanom nagrody (w domyśle buty) w
zamian za… trafne wytypowanie daty śmierci kończącego odsiadywanie wyroku
przestępcy. Właścicielka sklepu tłumaczyła ten prowokacyjny przekaz najpierw potrzebą zwrócenia uwagi na ważki problem społeczny,
później zaś atakiem hakerskim i co za tym idzie, utratą kontroli nad publikowanymi treściami. Abstrahując od tego czy atak naprawdę miał miejsce, czy był tylko próbą ratowania wizerunku, mnie w kontekście tej sprawy jedna rzecz zastanawia i przeraża
jednocześnie – a mianowicie fakt, że oprócz osób otwarcie krytykujących tę
"zabawę", znalazły się też takie, które wzięły w niej udział. Jeśli to efekt
miłości do butów, to chyba przestanę określać się mianem butoholiczki, bo moja
odpowiedź na pytanie z tytułu posta (drodzy mniej i bardziej profesjonalni specjaliści od promocji) absolutnie nie brzmi "wszystko".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz